Odetchnęłam
głęboko, z zadowoleniem przyglądając się swojemu dziełu. Leżące przede mną
drobne wiązanki kwiatów wyglądały zaskakująco dobrze zważając na to, że
poświęciłam im niewiele ponad jedenaście minut.
- Gotowe –poinformowałam stojące nieopodal
mnie dziewczyny. Matsuri i Yukata oderwały się od dekorowania tortu by na mnie
spojrzeć.
- Zaraz je porozwieszamy – zakomunikowała
blondynka, posyłając mi przyjazny uśmiech. Jej towarzyszka przytaknęła ochoczo,
na powrót skupiając swoją uwagę na trzymanym w dłoni pędzelku do lukru. Z tej
odległości ciężko było mi określić, co malowały – widziałam tylko obramowanie z
bitej śmietany i wielką, rudą czuprynę, zajmującą ponad połowę powierzchni. Nie
musiałam się jednak martwic o efekt końcowy – moje koleżanki mogły zaprzeczać
do woli, ale wiedziałam, że staną na głowie, żeby wszystko wyszło idealnie.
Fakt, iż obie wyglądały mocno wieczorowo – po mimo moich zapewnień, że to luźne
spotkanie, tylko mnie w tym utwierdził. Dopiero kiedy o tym pomyślałam, przypomniało
mi się, że sama miałam na sobie niewłaściwy strój.
- Pójdę się przebrać – poinformowałam, udając
się na górę. Zdecydowanie za długa, granatowa suknia w połączeniu z dość
wysokimi obcasami sprawiły, że pokonując kolejne stopnie czułam się jak na
torze przeszkód. Cały dzień marzyłam, żeby się wydostać z tego stroju,
obiecując sobie, że nigdy więcej nie pozwolę nikomu wybierać dla mnie ciuchów.
Szczególnie Kankuro, któremu przypadł ten zaszczyt przez zupełny przypadek.
Rada wioski, chcąc, żeby przyjęcie urodzinowe Gaary, na które zjechali się
przedstawiciele wszystkich nacji było dopięte na ostatni guzik, postanowiła, że
cała nasza trójka miała wyglądać podobnie. Jako, że nie było mnie wtedy w
wiosce(jak przez zdecydowaną większość minionego roku) mój brat wybrał dla mnie
sukienkę, stwierdzając, że wyglądała na
„coś co bym założyła”. Niestety, tylko wygląda. Chyba tylko facet mógł
wybrać coś tak niepraktycznego.
Westchnęłam z zadowoleniem, kiedy
w końcu zdjęłam krępujący materiał. Upewniając się uprzednio, że zamknęłam
drzwi, zgarnęłam o kilka kilo lżejszą i kilkanaście centymetrów krótszą
zmienniczkę poprzedniej gnębicielki i przystąpiłam do odświeżania się. Uważałam
na makijaż, wiedząc, że w kilkanaście minut, które mi zostało nie dam rady go
zrobić od początku. Chciałam jednak wyglądać dobrze. Nie, poprawiłam się szybko
w myślach. Chciałam wyglądać idealnie i to w nie najbardziej popularnym tego
słowa znaczeniu. Nie chodziło mi o to, żeby prezentować się wybitnie ładnie.
Miałam po prostu być integralną częścią następnych kilku godzin. Miałam być
szczęśliwa i beztroska, bez względu na wszystko i to nie w sztuczny i opanowany
do perfekcji sposób. Następne godziny powinny stanowić zwieńczenie ośmiu lat
naszej pracy w tworzeniu, wciąż odrobinę dysfunkcyjnej, ale jednak rodziny.
Miały udowodnić, że nam się udało, że potrafiliśmy wyciągnąć z naszej
przeszłości wszystko co najgorsze i stawiając to na świeczniku przed naszymi
oczami, uczyć się. Od podstaw. Brutalnie. Z pomocą innych, dzięki którym udało
mi się odzyskać cząstkę wiary w rzeczy dawno wyrzucone z pamięci.
Razem z moim
bratem długo myśleliśmy, co zrobić, żeby ten dzień był wyjątkowy. Po wielu
ekstremalnie szalonych i trochę mniej pomysłach, postawiliśmy na klasykę -
niespodziankę. Małe, ciche i spokojne, przyjęcie z porządną muzyką, słodyczami
i gromadką przyjaciół Gaary. Niektórzy
z tych ludzi zasłużyli się w drodze mojego małego braciszka do zostania
Kazekage dużo bardziej niż ja. I pomyśleć, że niegdyś nimi gardziłam!
W momencie,
kiedy malowałam usta perłową pomadką, usłyszałam dźwięk dzwonka. Miałam
wrażenie, że podłoga w łazience zatrzęsła się nieznacznie, gdy do naszego domu
wkroczyła grupka osób. Domyślając się, że to znajomi powracający z tej
politycznej szopki, założyłam buty i opuściłam łazienkę. Wzięłam głęboki oddech
i przymykając oczy zeszłam na dół.
Po następnych
pięciu godzinach mogłam powiedzieć, że pierwszy raz od...chyba wojny, byłam
naprawdę szczęśliwa. Stałam w naszej kuchni, opierając się jedną dłonią o
parapet, a w drugiej trzymając kieliszek czerwonego wina. Śmiałam się z
opowiadanych przez Hinatę anegdotek na temat jej męża – świeżo upieczonego
Hokage, od czasu do czasu wtrącając coś od siebie. Kątem oka objęłam
pomieszczenie, zauważając, że większość osób skupiła się wokół Kankuro, który
postawił sobie za punkt honoru upokorzenie biednego solenizanta. Niestety Gaara
nie był w stanie tak skutecznie jak ja odpowiadać na zaczepki brata. Modląc
się, żeby nikt nie zwrócił na mnie uwagi, wychyliłam się nieznacznie zza
Hinaty, której sylwetka zasłaniała mi widok na przeciwległą ścianę. Wiszący na
niej czarny zegar wyróżniał się silnie na tle kremowego tła, tak intensywnie,
że żeby przestał być ciemną plamą, musiałam zmrużyć oczy. I nawet kiedy
rozróżniłam w końcu wskazówki, miałam nadzieję, że wzrok mnie zawodził. Dwudziesta
trzecia trzydzieści.
- Temari, wszystko w porządku?
Zanim jej cichy, zdezorientowany
głos do mnie dotarł musiało minąć trochę czasu. Na to przynajmniej wskazywało
to, z jaką uwagą jej białe oczy śledziły moje. W pierwszym, irracjonalnym
odruchu chciałam się od niej odwrócić, nie chcąc przyznać, że to mnie jej
zdolności przerażały dużo bardziej, niż kogokolwiek w tym pomieszczeniu.
Zamiast tego jednak uderzyłam się otwartą dłonią w czoło, mając nadzieję, że to
udawane olśnienie wyglądało przekonywująco.
- O czym zapomniałaś? – spytała Hinata,
wyraźnie rozbawiona. Byłam niezła.
- Miałam zanieść informacje mojemu oddziałowi
godzinę temu, pewnie siedzą teraz zastanawiając się, czy jeszcze żyję! –
odparłam, kręcąc głową. Uśmiech nie schodził z twarzy Hyuugi, więc założyłam,
że moja szopka była dość przekonywująca. Zresztą, nawet jeśli nie była, nie
zamierzałam narzekać. To oznaczało, że dziewczyna na wszelki wypadek, nie chcąc
mnie wydać, nikomu nie powie, że zniknęłam.
- Wrócę niedługo. – W odpowiedzi na mój
przepraszający uśmiech, pomachała mi lekko.
Szłam
szybko, opatulając się ciasno czarnym sweterkiem, który jako pierwszy wpadł mi
w ręce przy ewakuacji. Wiało na tyle mocno, że drobinki piasku odbijały się od
moich zmarzniętych łydek, powodując specyficzne mrowienie. Starałam się jednak
nie zwracać na to uwagi, zbyt zajęta ochranianiem trzymanej w dłoni róży.
Podejrzewałam, że zielona łodyga była przybrudzona cieknącą z mojego zaatakowanego
przez kolec palca krwią, ale nie przejmowałam się tym. W końcu czerwień
idealnie pasowała do cmentarza.
Westchnęłam
cicho, kiedy w końcu stanęłam na przeciwko szukanego grobu. Oddech miałam lekko
przyspieszony i idealnie komponujący się z szumem wyschniętych gałęzi krzewów.
Grób był pusty, przykryty cienką warstwą piasku, przez co nie wyróżniał się na
tle innych. Wystarczyło przejechać dłonią po marmurze, aby odkryć jego idealną
czerń. Nie zdziwiło mnie, że był dzisiaj sprzątany. Kankuro zawsze robił to o
świcie. Gaara przychodził wcześniej, wraz z wybiciem północy, ale nigdy nie
dotykał płyty. Ja przychodziłam najpóźniej i zostawiałam kwiaty(tudzież kwiat)
od całej naszej trójki. Stały rytuał, którego nigdy nie omawialiśmy. Nie było
sensu. W końcu wszyscy chcielibyśmy traktować ten dzień jako święto życia, nie
śmierci. Czasem czułam podświadomą złość na mamę, że nie wytrzymała jeszcze
jednego dnia. Dnia, kiedy mogłaby nas wszystkich przytulić i uchronić Gaarę od
całkiem sporej części jego cierpień. Łącznie ze skazywaniem go na dzielenie urodzin
z rocznicą jej odejścia.
Położyłam
różę tuż pod wyrytym w kamieniu imieniem i wyprostowałam się. Księżyc w pełni
zdawał się oświetlać grób mamy, na który patrzyłam tępo. Może to dziwne, ale
nigdy nie potrafiłam zdobyć się na głębokie przemyślenia w tym momencie. Nie
umiałam też układać zdań, które chciałabym wysłać do nieba, wnętrza ziemi, czy
też środka pełnej prochów trumny. Przez kilkanaście minut stałam jak sparaliżowana,
a w mojej głowie wciąż pozostawała pustka.
O
ile drogę na cmentarz można było przyrównać do szybkiego marszu, to powrót był
już w pełnym biegiem. Zupełnie straciłam poczucie czasu: równie dobrze mogłam
się ulotnić na piętnaście minut jak i dwie godziny. Błagałam w duchu
rzeczywistość, aby nagięła się w stronę moich modłów, jednocześnie myśląc nad
ewentualną wymówką. Byłam tym tak zaabsorbowana, że omal nie zderzyłam się z
drzwiami własnego domu. Domyślając się, że wyglądam jak po niezłym treningu,
stwierdziłam, że doprowadzę się do porządku w pokoju. Otworzyłam drzwi tak
szybko jak tylko mogłam i normalnym krokiem weszłam po schodach, sądząc po
braku okrzyków, niezauważona. Mechanicznie zapaliłam światło w swoim pokoju i
podeszłam do szafy.
I wtedy to
poczułam. Ledwo wyczuwalny przez otwarte w pomieszczeniu okno, ale nie dający
się z niczym pomylić, metaliczny zapach. Stojąc tyłem do pokoju, ubrana jedynie
w lekką sukieneczkę, poczułam się nagle wyjątkowo bezbronna. Wachlarz leżał
dokładnie na drugim końcu pomieszczenia – o ile w ogóle. Kumulując na wszelki
wypadek chakrę w dłoniach odwróciłam się na pięcie spodziewając się... W sumie
wszystkiego, poza moim, idealnie pościelonym łóżkiem. Miałam ochotę puknąć się
w czoło za samą myśl, że ktoś mógłby włamać się do domu, gdzie znajdowało się
dwóch Kage. Odetchnęłam głębiej, przygotowana na to, że i woń krwi opuściła
pomieszczenie. Ona jednak, uparcie, wciąż wisiała w powietrzu, jeszcze mocniej
atakując moje nozdrza. Byłam pewna, że cały mój organizm wariował z nadmiaru
emocji, wysyłając mi sprzeczne sygnały. Wzrok bezwiednie kierowałam w stronę
łóżka, więc w końcu w akcie najwyższej irytacji zrzuciłam z niego narzutę
wraz kołdrą. Gest, który w założeniu
miał mnie uspokoić, sprawił, że odskoczyłam o kilka centymetrów, dopadając w
końcu broni. Mrugnęłam kilkakrotnie, lecz obraz tylko nabrał ostrości. Pamiętam
o Tobie.
Krew wciąż
była świeża, lekko brunatna przy brzegach. Na poduszce obok leżał odcisk całej
dłoni w szkarłacie. Nie wiedziałam co się dzieje i co powinnam była robić, zbyt
zszokowana, żeby zacząć to chłodno analizować. Na szczęście otrzeźwienie
przyszło wystarczająco szybko, wraz z pukaniem. Moje dłonie zadziałały
szybciej, niż umysł, z powrotem przykrywając łóżko. Dopadłam drzwi, modląc się,
żeby moje źrenice wyglądały normalnie.
- Temari, brakuje nam ciebie na dole! - Kankuro opierał się o framugę, uśmiechnięty
od ucha do ucha. Oczy błyszczały mu delikatnie. Nie był wystarczająco pijany,
żeby nie zauważyć, że coś było nie tak, ale na szczęście alkohol zablokował mu
zdolność dogłębnej obserwacji. Weź się w
garść!
- Idziemy! – krzyknęłam wesoło, ciągnąc go za
rękaw na dół. Nic nie mogło popsuć tej nocy...
- Pobrudziłaś mi koszulkę! – odrzekł rozbawiony,
po czym nagle spoważniał – krwią – dodał. Przełknęłam ślinę.
- Kolec wbił mi się w rękę.
Jedynie skinął ze zrozumieniem.
Heeeej!
Po wielu miesiącach(serio...)
przemyśleń, układania tabelek „za” i „przeciw”, postanowiłam założyć drugiego
bloga. Drugi raz w życiu piszę w pierwszej osobie, pierwszy raz postanowiłam
nie zawalać opowiadania masą wątków(uczę się nie-pisania scen-zapychaczów!),
dlatego też to opowiadanie długie nie będzie. Mam za to nadzieję, że wyjdzie
tak jak chcę, czyli trochę was w napięciu potrzymam. (:
Jak już wszyscy zdążyli zauważyć
cierpię na dwie choroby, obie zaczynające się na l: lenistwo i liceum i jak na
złość jak uda mi się czasem pokonać pierwszą, to wkracza druga, jak drugą, to
pierwsza, a ostatnio to łączą się ze sobą tworząc jakąś koszmarną mieszankę.
Co do tego prologu... Nie mam
ochoty go spalić, więc jest postęp. Mogę nawet powiedzieć, że są w nim fragmenty,
które mi się podobają! Chyba wiosna na mnie pozytywnie działa.
Dziękuję bardzo każdej duszyczce,
której chciało się to przeczytać – niesamowicie dużo to dla mnie znaczy! Jeśli
chcielibyście się podzielić tym faktem w komentarzu to już w ogóle byłabym w
raju.
Pozdrawiam i życzę przyjemnej
wiosny!