wtorek, 15 lipca 2014

1

            Nigdy wcześniej nie czułam takiej nienawiści do jakiegoś pomieszczenia jak wtedy do własnej łazienki o poranku. Wschodzące słońce świeciło wyjątkowo intensywnie, przez co wydawało mi się, że moje oczy płoną. Przymknęłam je na chwilę, jednak zasłona z powiek okazała się nie wystarczająca dla bezlitosnych promieni. Dłońmi zaczęłam mocniej pocierać trzymany w dłoni materiał, mając nadzieję, że  przyspieszy to cały proces i pozwoli mi zaznać upragnionego snu. Nic z tego. Znikająca w spływie woda wciąż była różowawa, a plamy na prześcieradle rozmazały się tylko, tak, że pokrywały całą powierzchnię. Miałam ochotę uderzyć otwartą dłonią w taflę, ale perspektywa dodatkowych kilku minut sprzątania skutecznie mnie do tego zniechęciła. Żałowałam, że w ogóle wpadłam na pomysł prania pościeli z „dowodami zbrodni”. Odrzuciłam opcję wyrzucenia jej, bojąc się, że zostanie znaleziona i połączona ze mną – w końcu każdy szczeniak w wiosce rozpoznałby mój zapach, Parsknęłam zrezygnowana. Nie pozbyłam się tkaniny w obawie, że ktoś ją znajdzie i zaniesie do Gaary, zamiast tego rozbryzgując rozcieńczoną krew w odległości kilku metrów od niego. Mój mózg desperacko potrzebował odpoczynku...
            Od czasu kiedy wróciłam z cmentarza nie mogłam się ponownie skupić na zabawie. Próbowałam z całych sił, spychając wszystkie inne myśli gdzieś w zagłębia mojego umysłu, ale szufladki, w które je upchnęłam, otwierały się co chwilę nie dając mi ani chwili wytchnienia. Walka z nieustannym myślotokiem przyprawiła mnie o ból głowy, który mdławy zapach juchy jedynie potęgował. Byłam sfrustrowana własną niewiedzą i nieudolnością z jaką przychodziło mi uporządkowywanie informacji. Próbowałam spojrzeć na siebie jak na kogoś obcego, mając nadzieję, że pozwoli mi to wpaść na jakikolwiek trop, jednak łapałam się na tym, że odrzucałam kolejne opcje z zupełnie irracjonalnych(ale jakże ważnych dla mojej dumy!) powodów. „Pamiętam o tobie” jasno wskazywało na to, że już spotkałam tę osobę, co w żaden sposób nie ułatwiało mi sprawy. Jako ambasador Suny i aktywna kunoichi potrafiłam podawać rękę na przywitanie dziesiątkom ludzi dziennie. Jeśli wśród nich trafił się szaleniec –a tak na pewno można było zdefiniować osobę bazgrzącą krwią po prześcieradle– nie musiałam nawet na niego patrzeć, żeby wywołać efekt lawinowy. Coś w moich wyglądzie czy zachowaniu popchnęło go do stworzenia niezwykle barwnej fantazji ze mną w roli głównej, a kiedy obrazy w głowie przestały wystarczać, postanowił mnie odszukać. Jeśli przychyliłabym się ku tej opcji, analiza słów była zbędna. Mogłabym stanąć na rzęsach i tak nie dowiedziałabym się o co chodzi zanim twórca we własnej osobie nie uraczyłby mnie wyjaśnieniem. Ot, wersja równie wygodna jak i bezpieczna dla mnie. Zakładała udział całkowicie niegroźnego człowieka, który pojawi się w odpowiednim dla niego czasie. W takim wypadku nawet krew przestała budzić grozę – chodziło tylko o to, żeby zwrócić moją uwagę. Napisanie czternastu krzywych liter nie mogło zająć dłużej niż kilkadziesiąt sekund, a tyle z pewnością można było wygospodarować wśród lekko podpitych i zaabsorbowanych rozmową domowników.
Gdyby nie resztki mojego zdrowego rozsądku już dawno przyjęłabym tę wersję za pewnik. Gdyby... Jak na złość za dużo widziałam, żeby bagatelizować tę sprawę zupełnie. Stworzyłam całą listę, którą przepuściłam przez wyjątkowo czuły radar, ale lampka nie błysnęła ani na sekundę. Wręcz przeciwnie, sądząc po jej reakcjach otaczali mnie sami życzliwi ludzie! Żadnych psychopatów, zazdrosnych kobiet i mężczyzn ze złamanym sercem. Gdybym była swoją klientką spojrzałabym tylko z politowaniem, zastanawiając się, czy jestem brana za głupią czy naiwną. Zaśmiałam się z niedorzeczności całej sytuacji. Mój brak obiektywizmu krzyczał wymachując czerwoną flagą, a ja uparcie ją ignorowałam.
Pogrążasz się...
Zmęczona układaniem miliona alternatyw skupiłam swoją uwagę na prześcieradle. Widząc, że moje działania nie przynoszą zamierzonych rezultatów postanowiłam przełożyć własne, pozbawione snu i cierpliwości zdrowie psychiczne, nad dobro tkaniny. Wytarłam ręce i ukucnęłam przed niewielką, białą szafkę. Chwilę później plastikowa butelka, prawdopodobnie przeterminowanego, amoniaku znajdowała się w moich rękach. Nie miałam pojęcia, czy jest on w stanie wybielić krew, jednak nie znalazłam sensownych argumentów przeciwko tej hipotezie. Zablokowałam odpływ i wylałam połowę środka na prześcieradło z zadowoleniem patrząc jak z powrotem przyjmuje nienaturalnie wręcz jasny odcień. Z mściwą satysfakcją przyglądałam się jak roztwór wypala bawełnę, ignorując uporczywe pieczenie powiek.
Brawo Temari, pokonałaś prześcieradło!
Niewiele ponad minutę później, okazało się, że wygrałam znacznie więcej. Na dźwięk cichego pukania do drzwi niemal podskoczyłam.
 - Chwileczkę! – krzyknęłam, spoglądając nerwowo w stronę umywalki. Po natrętnej czerwieni nie było śladu, więc wytarłam ręce i otworzyłam drzwi – Gaara.
 - Mogę? – Bez słowa wpuściłam go do środka, z lekkim przestrachem obserwując jak się krzywi. Mogłam się tylko modlić, że to reakcja na amoniak, a nie to co miał zmyć. 
  - Nie śpisz – powiedział neutralnie. Zero zdziwienia czy też próby oceny.
 -  Ty też nie – odparłam opierając się o blat. Nawet nie próbowałam ukrywać swojego zmęczenia. Próba i tak byłaby z góry skazana na porażkę – wszak kto lepiej rozpoznałby wyczerpanie niż mój brat – a tylko pokazałaby, że czymś się nie dzielę. A nie było czym.
 - Naruto chyba jeszcze nie do końca wytrzeźwiał – wyjaśnił, a przez jego twarz przebiegł ledwo dostrzegalny uśmiech. Zaśmiałam się, kiedy wyobraźnia podsunęła mi obraz podchmielonego Naruto dobierającego się do zażenowanej całą sytuacją Hinaty i Gaary, który leżąc za cieniutką ścianą usilnie starał się to ignorować.
 - Współczuję. – Gaara skinął w odpowiedzi.
 - Co robisz o tej porze? – zapytał w końcu, nieświadomie kierując wzrok na zawartość umywalki.
 - Pobrudziłam pościel, a rano już by się nie doprała – westchnęłam, świadomie unikając jego wzroku. Musiał wziąć moje błądzenie po ścianach za oznakę zażenowania, bo ponownie jedynie pokiwał głową.
 - Chciałem ci podziękować  - zaczął, po krótkiej pauzie. – Po tym wszystkim, co wam zrobiłem... Wciąż nie mogę uwierzyć, że w waszych oczach zasługuję na coś takiego.
 - Jesteśmy rodziną. Słowo „zasługiwać’ może istnieć w słowniku shinobi, nie siostry – rzekłam twardo, tym razem patrząc się mu prosto w oczy. Chciałam dodać coś jeszcze, ale nie bardzo potrafiłam znaleźć słowa. Zwykłego „kocham cię” nie znosiłam – nie wierzyłam, że tak złożone pojęcie jak miłość można wyrazić w kilku głoskach.
 - Dziękuję.
 - Idź spać, solenizancie. W końcu nie ogarniesz tej sterty papierów z mózgiem obciążonym imprezą.  – Uśmiechnął się nieznacznie i skierował do wyjścia. Zatrzymał się jednak w progu, by zlustrować mnie jeszcze raz.
 - Pamiętasz o swojej misji w tym tygodniu? – zapytał, jakby szukając pretekstu do rozmowy. W końcu doskonale wiedział, że zawsze pamiętałam o takich sprawach i ten wypadek nie był wyjątkiem.
 - Pamiętam – zapewniłam z delikatnym westchnieniem. Perspektywa opuszczenia Suny na kilka tygodni nużyła mnie i odrzucała. Gaara spojrzał na mnie smutno, jakby rozumiejąc mój ból.
 - Dobranoc – rzekł a ja, mimo braku siły, nie musiałam zmuszać swoich ust do uśmiechu. Najwidoczniej upewnił się, że ze mną wszystko w porządku bo szepcąc życzenia dobrej nocy opuścił pomieszczenie, zostawiając mnie samą ze znienawidzonym prześcieradłem.




Poranek był... leniwy. Okazało się, że moje zmęczenie dawało bardziej spektakularne wyniki niż delikatny kac Kankuro. Przynajmniej takiego zdania była moja kostka, która spotkała się z morderczym objęciem Karasu. Zaklęłam siarczyście, posyłając bratu najbardziej mordercze spojrzenie na jakie było mnie stać - doskonale wiedział, że nie znosiłam dotyku jego lal. Był nimi tak zafascynowany, że nie wierzyłam, aby po treningach odkładał je do szafy. Poza tym ich głowy wywoływały we mnie uczucie podobne do niepokoju, jakbym patrzyła na swoją przyszłość, a raczej przyszłość kilku pokoleń do przodu. Ludzi zastąpionych przez lalki i  rządzonych lalkami - jak w teatrze marionetek, którymi tak bardzo fascynował się trzyletni Kankuro. Ja chodziłam, bo musiałam, jednocześnie darząc moją rodzinę najbardziej soczystymi epitetami na jakie było stać czteroletnią Temari. Aż strach się przyznać, że przez te siedemnaście lat nic się nie zmieniło. Kankuro, lalki i mój wstręt.
 - Ninpou: whatever jutsu! - krzyknęłam, odrzucając rupiecie brata dalej niż zamierzałam. Sam władca schronił się za tą, którą nazywał tarczą, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech
 - Widzę, że w końcu zaczynamy walczyć na poważnie. A już się bałem, że ostatnia noc wyssała z ciebie życie. Kto cię tak wykończył
Gdybym ja to wiedziała...
 - Nikt. Jestem jak zawsze świeża i rześka o poranku - odparłam, wzruszając ramionami, jednocześnie lustrując dokładnie teren. Wierzyłam, że w okolicy znajduje się korzeń/kij/kamień, który jestem w stanie wykorzystać aby uzyskać przewagę. Niańczenie młodszego rodzeństwa może i należało do moich obowiązków, ale rozpieszczanie ich było wręcz ich zaprzeczeniem.
Zanim jednak zdążyłam tę sprawę dobrze przemyśleć, poczułam trzęsienie gruntu pod moimi stopami. W ostatniej chwili - używając ukochanego żelastwa - odbiłam się lądując na najbliższej gałęzi. Zmrużyłam oczy.
Co dalej, co dalej...
Miałam wrażenie, że mój umysł jeszcze nie pokonał letargu, bo wbijając wzrok w pień drzewa na przeciwko, byłam pewna, że powinnam coś zrobić.
- Za wolno, Temari! - usłyszałam zza siebie. Charakterystyczny dźwięk obijających się o siebie elementów drewna dotarł do mnie z opóźnieniem. Było naprawdę źle, jeśli dałam się tak podejść. W końcu owy odgłos towarzyszył mi przez wszystkie lata treningu.
Odwróciłam się gwałtownie, wiedząc, że za późno na kontrę z użyciem ninjutsu. Jedyne co mogłam zrobić, to uderzyć z całej siły w elementy łączące poszczególne części lalek, modląc się, żeby siła chakry Kankuro nie odrzuciła mnie o kilka metrów. I dopiero wtedy do mnie dotarło, że  właśnie do tego powinnam dopuścił. Koncentrując się tak mocno jak tylko mogłam uderzyłam w "wiązadła" między drewno-kolanem i udem. Siła przepływającej energii odrzuciła mnie, raniąc boleśnie moją - już wcześniej zaatakowaną kostkę. Zagryzłam wargę, w ostatniej chwili tłumiąc cichy jęk.
Nie wygrasz, braciszku.
Opanowując trajektorię lotu, obróciłam się w powietrzu i odbijając od pnia, który tak bardzo nie dawał mi spokoju zatoczyłam koło. Kankuro zbyt skupiony na mnie zupełnie zapomniał o pozostawionym na gałęzi wachlarzu. Wykonując pieczęcie możliwie jak najszybciej zaatakowałam go. Precyzja ataku była kilkunastukrotnie gorsza, niż gdyby broń znajdowała się w moich rękach, ale niewielki dystans mi to wynagrodził. Kankuro wylądował na starym pniu, a ja uśmiechnęłam się z niemal mściwą satysfakcją.
 - Stawiasz kawę – powiedziałam, teatralnym gestem ścierając pot z czoła.
 - Nie wolisz sake? – zapytał zaczepnie, po mimo grymasy na twarzy. Nic mu się nie stało, ale męska duma nie pozwalała mu przegrać. Tak samo jak moja nie pozwalała mi ulec młodszemu.
 - Wyjeżdżam wieczorem – poinformowałam, pomagając mu wstać.
 - Dokąd?
 - Do Konohy. – Westchnął przeciągle, skupiając się na pieczętowaniu swoich zabawek. Oczywiście, jak na Kankuro przystało, robił to z nabożną czcią
 - Nogi wrastają mi w ziemię...
 - Nie będę im przeszkadzał
Chciałam się jakoś odgryźć, ale jak na złość na myśl nie przyszła mi żadna wystarczająco złośliwa odpowiedź. Zamilkłam, cierpliwie czekając, aż będziemy mogli ruszyć w kierunku wioski.
 - Wiesz Temari – zaczął nagle Kankuro. Jego głos był dziwnie nieobecny, więc uniosłam brwi w niemym pytaniu. – To niesamowite, jak bardzo jesteś podobna do mamy.
Mogłam sobie tylko wyobrazić, że moje źrenice rozszerzyły się nieznacznie. Złamał tabu.
 - Przecież jej nie pamiętasz. Byłeś za mały
 - Mamy zdjęcia. Opowieści. Poza tym, chyba pamięć dziecka jest silniejsza, niż zakładamy – rzekł cicho, po czym odwrócił się na pięcie. Bez zbędnych słów podążyłam za nim.




Byłam niespełna trzy kilometry od wioski, kiedy wyczułam obcą dla siebie chakrę. Odetchnęłam z ulgą, domyślając się, że to patrole Konohy. W gęstwinach kraju ognia mogli maskować się idealnie, nie marnując przy tym dużo energii. Mój oddział dałby się pokroić za takie warunki.
Miałam wrażenie, że z każdym moim krokiem charakterystyczna woń kwiatów wiśni, magnolii i konwalii otaczała moją skórę coraz bardziej, maskując pot oraz nikły, lekko cytrusowy aromat pustyni. Zapachy były dla mnie tym, czym dla większości ludzi widoki – definicją danego miejsca, jego historią i opisem. Konoha była piękna, ale często przytłaczająca i chaotyczna – dokładne przeciwieństwo Suny – oazy spokoju, zamkniętości i samotności. Zadowolona z faktu, że już nie muszę skupiać całej swojej uwagi na własnym bezpieczeństwie wyciągnęłam notatki od Gaary. Może i paradowanie z informacjami od Kage nie było szczytem inteligencji, ale ja zawsze wyznawałam zasadę, żeby chronić tylko to co na to zasługuje, a że rozkład licznych obowiązków poltiycznych nie zaliczał się do tej grupy, nie poczuwałam się do winy. Tęskniłam za normalnymi misjami. Za tym, co robili obserwujący mnie anbu, za robieniem czegoś pożytecznego. W przeciągu ostatnich dwóch lat moja rola sprowadzała się do załatwiania spraw szeroko-pojętego „rozwoju sojuszu i zapobieganiu konfliktom zbrojnym w przyszłości”. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy ktokolwiek uwierzył, że świat oparty na osobach, które od najmłodszych lat są szkolone do walki, jest w stanie uniknąć kolejnej wojny, ale trzeba było zachować pozory. To była misja, jak każda inna wymagająca specyficznej mieszanki: osoby wysoko postawionej, i budzącej respekt. Dyplomatki, która stawia sprawy wioski ponad swoje własne. I której nie była obca sztuka manipulacji. Przynajmniej tak zostało mi to zaprezentowane. Jakby się tak zastanowić, rada wioski z moim rodzonym bratem na czele musiała uważać mnie za uroczą osobę...
Mimo mojej niemal wiecznej irytacji ani razu nie przyszło mi do głowy odmówić. Wiedziałam, że ktoś musiał to robić, a że od najmłodszych lat byłam specjalistką od brudnej roboty to musiałam się nią zajmować nawet kiedy ewoluowała w coś innego niż moje dotychczasowe przydziały. To, co jednak odrzucało mnie jeszcze bardziej niż wiezcne kłamstwa i świat pełen obłudy to fakt, że z każdym dniem czułam się coraz słabsza. W miarę regularny trening nie mógł mi zapewnić tego, co daje prawdziwa walka. Już od jakiegoś czasu łapałam się na zaciskaniu podstawy wachlarza kiedy szłam sama ciemnymi alejkami i kontrolowaniu otoczenia częściej niż była taka konieczność. Oczywiście, na zewnątrz wciąż byłam niewzruszona i zrelaksowana, zostawiając moje problemy tam gdzie być powinny – jak najdalej od ludzkiego węchu. Prawdopodobnie dlatego jeden incydent, który kiedyś nie miałby dla mnie większego znaczenia skazał mnie na problemy ze snem w ciągu drogi...
I pewnie moje myśli zeszłyby na zupełnie inne tory, gdybym nie dostrzegła znajomej sylwetki w bramie wioski.
 - No proszę, Hokage się zmienił a ciebie dalej do mnie wysyłają... – rzuciłam na przywitanie, uśmiechając się delikatnie. Chłopak powoli przeniósł wzrok ze swojego ukochanego nieba na mnie. Gdyby nie jego nieznacznie uniesiony kącik ust pomyślałabym, że jest wkurzony, że ktoś mu przerywa.
 - Sam się zgłosiłem – odparł, wyjmując ręce z kieszeni i podchodząc do mnie. Uniosłam brwi słysząc tę rewelację.
 - Czyżby w związku z przybyciem starej znajomej odezwała się w tobie głęboko ukryta domieszka gentlemana? – spytałam szczerze zdziwiona. Nim mi odpowiedział zdążyłam przywitać się ze strażnikami Konohy
 - Raczej współczucie – odezwał się w końcu, zakładając ręce za głowę.
 - Współczucie? – powtórzyłam, nieco zbita z tropu.
 - Dla innego, piętnastoletniego chunnina, który musiałby się z tobą użerać...  – wyjaśnił, patrząc na mnie wyzywająco. W jego oczach dostrzegłam ten charakterystyczny błysk, którego nie widziałam od ponad roku. Ciężko było mi się przyznać, że tęskniłam za mężczyzną, który by się mnie nie bał, nie dzieląc przy tym ze mną nazwiska.
 - A już myślałam, że dorosłeś – zaczęłam, zniżając głos i z uwagą lustrując swoje paznokcie – zapomniałam, że u facetów to wolniej działa.
 - Widzę, że twoja feministyczna dusza dalej w formie.
- Ty też nie pożegnałeś się z szowinizmem...  - nie odpowiedział nic, zbyt zaabsorbowany trzymanym w dłoni papierosem. Wypuścił powoli dym z płuc, przez co mimowolnie się od niego odsunęłam. Spojrzał na mnie i na moje skrzyżowane w jednoznacznym geście ramiona, ale jego jedyną reakcją było ponowne zaciągnięcie się.
 - Więc jak to u was wygląda po wojnie? - zapytał, dopalając fajkę i wyrzucając peta na ziemię.
 - Naruto ci nie opowiadał? - zdziwiłam się.
 - Naruto niewiele widział poza waszym domem. Był tam tylko na chwilę - objaśnił, splatając ręce na karku. Niebo w istocie było wyjątkowo piękne tego dnia, więc dziwiłam się, że w ogóle ze mną rozmawia.
 - Przekonałbyś się na własne oczy, gdybyś przyjął zaproszenie - stwierdziłam, spoglądając na niego. Musiał wyczuć mój wzrok na sobie, bo obrócił się przez co nasze spojrzenia się skrzyżowały. Patrzył na mnie z zupełnie beznamiętnym wyrazem twarzy, ale nie był to pusty wzrok w stylu Sasuke czy dawnego Gaary. Skubany próbował mnie wyczuć. Zupełnie jak za starych dobrych czasów...
 - Pracowałem - odparł w końcu. Parsknęłam słysząc tę rewelację.
 - To najgorsza wymówka jaką w życiu słyszałam! - stwierdziłam, popychając go lekko w bok. Jeśli leń pracował, to ja w tym czasie musiałam ćwiczyć taniec brzucha w przerobionym stroju Rocka Lee.
 - To prawda.
 - Nawet jeśli, to dalej wybór. Twoje kalkulacje ci powiedziały, że czterdzieści godzin pracy tutaj to dalej mniej roboty niż sto osiem w podróży - Uśmiechnęłam się lekko pobłażliwie. Byłam ciekawa, dlaczego nie było go na przyjęcie Gaary, ale nie bardzo chciałam dać to po sobie poznać. Wysyłając do niego list byłam pewna, że się pojawi, chociażby po to, aby uniknąć tej rozmowy.
 - To dla mnie zbyt dużo liczenia - odrzekł, sam lekko się uśmiechając.  - Normalnie pewnie miałabyś rację, ale tym razem to nie do końca tak - dodał.
 - A jak?
 - Upierdliwa historia.  - Jak całe życie. Wiedziałam, że planował skończyć na tym dyskusję, ale nie mogłam przepuścił okazji, żeby się z nim jeszcze trochę nie podroczyć.
 - Matka cie nie puściła? - spytałam zaczepnie, wiedząc że uderzyłam w czuły punkt Nary. Pewnie dlatego, odpowiedź wprowadziła mnie w stan szczerej konsternacji.
 - Nie mieszkam z nią już - Aż stanęłam z wrażenia. Śniłam?
 - Może ten świat to jednak jakaś iluzja... - rzuciłam, świadoma, że żart znajdował się na granicy dobrego smaku. Chyba zdecydowanie zbyt długo musiałam pilnować języka na oficjalnych spotkaniach.
 - Wziąłem sobie twoje rady do serca - stwierdził, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie do góry. Już chciałam kontynuować ciągnięcie za język, ale mnie wyprzedził - Straszną trajkotkę z ciebie zrobili na tych wszystkich rozjazdach
Nie przypominałam sobie, żebym opowiadałam komuś o szczegółach ze swojego życia w przeciągu ostatniego roku. Po części było to dlatego, że niewiele było osób, z którym spędzałam czas wartościowy dla mojego życia prywatnego, po części bo byłam sobą i nawiązywanie tysiąca znajomości na sekundę nie należało do wachlarza moich umiejętności.
 - Czyżbyś aż z taką uwagą śledził moje życie? - uniosłam brwi, przechylając głowę lekko w bok.
 - Plotki to domena kobiet.
 - Dlatego pytam...
Zerknął na mnie, mrużąc przy tym śmiesznie oczy. Na jego twarzy błąkał się ledwo widoczny uśmiech, a ja pierwszy raz zauważyłam, że żeby widzieć te wszystkie szczegóły musiałam mocno unosić głowę. Ta rozmowa raz po raz dawała mi do zrozumienia, że żyję w dezaktualizowanym świecie.
- Ambasadora Konohy nie widziałem od dobrych kilku miesięcy, chociaż w siedzibie Hokage jestem codziennie. Drogą dedukcji...
...Ja podzielałam jego los.
 - Zapuścił włosy - możesz sprzedać newsa Ino - poinformowałam, nie mogąc się powstrzymać, skoro już poruszyliśmy temat plotek.
 - Zwracasz na takie rzeczy uwagę? - odbił pałeczkę. Musiał jakoś stanąć w obronie przyjaciółki a ponadto zawsze bawiło go przyrównywanie mnie do typowej blondynki i obserwowanie mojej reakcji. Dlatego postanowiłam nie dawać mu tej satysfakcji i odpowiedzieć najspokojniej jak tylko można było.
 - Wiesz.. - zaczęłam, ale uciszył mnie gestem dłoni. Wyszedł przede mnie, a ja kładąc ręce na biodrach wychyliłam się zza jego pleców. W przeszłości nie było możliwości, żeby mną rządził, więc nie zakładałam, że to się mogło zmienić. Jak mówiłam, nieaktualny świat, w którym nikt nie włamywał mi się do pokoju skazując na problemy ze snem, a Shikamaru miał metr siedemdziesiąt. Odrzuciłam swoją irytację na bok, podążając wzrokiem za Narą.
 - Już myślałam, że mnie nie zauważysz – odezwała się dziewczyna siedząca na jednej z drewnianych ławeczek, które mijaliśmy. Miała wyjątkowo cichy i wysoki głos, przez co z początku wzięłam ją za dziecko. Dopiero kiedy wychyliła głowę zza trzymanej przez siebie książki dostrzegłam, że była mniej więcej w naszym – bardziej Nary niż moim – wieku. Podniosła się, poprawiła białą sukienkę i przytuliła Shikamaru na przywitanie. Po mimo tego, że jego ręce bez trudu odnalazły jej talię, miałam wrażenie, że było coś wymuszonego i niezręcznego w tym geście.
 - Temari – Rika. Rika – Temari. – Jeśli moje imię cokolwiek jej mówiło, nie dała tego po sobie poznać. Uśmiechnęła się, ściskając wyciągniętą przeze mnie rękę. Promienie odbijały się od jej jasnych włosów, przez co wydawała mi się wyjątkowo znajoma, chociaż byłam pewna, że nigdy wcześniej jej nie widziałam.
 - Nie jesteś w pracy? – spytała Rika, a pod jej na pozór lekkim tonem wyczułam jakąś niepewność.
 - Właściwie to jestem. Temari jest ambasadorką Suny – odparł. Skłamał i dobrze wiedział, że ja zdawałam sobie z tego sprawę. Byłam przed czasem, Konohę zdążyłam poznać jak własną kieszeń, Naruto nie pomyślałby, żeby kogoś do mnie przysłać, a nawet jeśli by to zrobił Shikamaru był za wysoko rangą. W pierwszym odruchu chciałam podręczyć go, wywlekając te fakty na światło dzienne, ale ostatecznie stwierdziłam, że więcej zabawy będzie w zachowaniu ich dla siebie. Stałam więc z niewzruszonym wyrazem twarzy obserwując całą sytuację. Rika wydawała się naprawdę sympatyczna i to nie w teatralny sposób do którego zdążyłam już przywyknąć. Sprawiała wrażenie serdecznej i poukładanej osoby. Przez myśl przeszło mi, że zbyt wybiegam naprzód z oceną osoby, która poznałam minutę temu, ale zwaliłam to na zboczenie zawodowe.
 - Ach, rozumiem – odparła w końcu Rika. Spuściła nieznacznie głowę, znaim kontynuowała – nie było cię wczoraj u Kiby... Zastanawiałam się, czy to nie przeze mnie.
Nie zakończyła znakiem pytającym, a jednak dokładnie taką formę przybrała jej wypowiedź. Widać, że krępowała ją moja obecność, ale najwyraźniej ciążyło jej to na tyle, że musiała poznać odpowiedź. Kto wie, czy nie usiadła na tej ławce wiedząc, że Shikamaru będzie koło niej przechodził?
 - Nie, po prostu nie chciało mi się wczoraj ruszać z domu. Byłem zmęczony – wyjaśnił. Miałam wrażenie, że tym razem nie skłamał, ale nie była to też w pełni prawda.
 - Czyli to nie tylko moje imprezy opuszczasz? – wtrąciłam, nie mogąc się powstrzymać. Może i przerywanie znajomym nie było uprzejme, ale napięcie między nimi było tak wyczuwalne, że dla naszego wspólnego dobra lepiej było zainterweniować. Shikamaru wywrócił oczami.
 - Szaleństwo to moje drugie imię, ale czasem się nie da – stwierdził uśmiechając się półgębkiem. Rika wypuściła powietrze, wyraźnie ucieszona.
 - To dobrze. Nie chcę, żeby było niezręcznie...
 - Nie jest – uciął.
Nie no wcale Shikamaru, wcale.
 - Cieszę się. Nie będę was dłużej zatrzymywać. Miło cię była poznać, Temari – Pomachała mi, po czym odchodząc tyłem wyciągnęła rękę, palcem wskazując na chopaka – Widzimy się wkrótce – powiedziała wyzywająco. Potwierdził jednoznacznym mrugnięciem, po czym złapał mnie za ramię i pociągnął w przeciwnym kierunku.
 - Jaką masz wymówkę na okłamywanie atrakcyjnych blondynek? – zapytałam, kiedy odeszliśmy spoza zasięgu wzroku i słuchu Riki. Brunet w odpowiedzi wyjął paczkę papierosów, niecierpliwie chwytając jednego z nich w dwa palce. Odpalił go z wprawa jaką charakteryzują się nałogowi palacze, a gęsty dym z jego płuc niemal ułożył napis „upierdliwe”.
 - Byłe potrafią być bardziej kłopotliwe jako byłe, niż obecne  - odezwał się w końcu, a ja nie mogłam się nie zaśmiać. Miałam ochotę puknąć się w czoło, że nie domyśliłam się co ich łączyło od razu. Najwyraźniej tak proste rozwiązanie nie pasowało mi do lenia. Ostatnie kilka dni udowodniło mi, że coś zdecydowanie szwankowało z moimi umiejętnościami oceny sytuacji.
 - Dawno temu zerwaliście? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Brawo Temari, nie dość, że wspierasz wizerunek plotkary, to jeszcze może to wyglądać na nadmierne zainteresowanie. Kocica na łowach, która pilnuje terytorium.
 - Nie tak dawno – wyjaśnił wymijająco. Stwierdziłam, że lepiej zostawić sprawę w takim stanie. Jeśli nie chciał rozmawiać – jego sprawa.. Moja głupia ciekawość nie miała tu nic do rzeczy, zresztą, nie widział mnie na tyle długo, że zwyczajnie nie wiedziałam na czym stoję. Nawet jeśli w przeszłości łączyło nas coś czego nie potrafiłam nazwać, ale z pewnością w jakiś sposób mnie zmieniło, to wciąż historia. Po wojnie widzieliśmy się tylko kilka razy i to na krótko. Wszyscy byliśmy wyczerpani i wbrew pozorom bardziej przestraszeni niż w czasie walk, więc wyjaśnianie czegokolwiek mijało się z celem.
Najwyraźniej cisza wyjątkowo otumaniła mój mózg, bo nie odezwałam się więcej. Zamiast tego szłam spokojnie, starając się zduszać kolejne ziewnięcia i nie zamykać oczu na dłużej niż kilka sekund. Dokładnie znałam drogę do swojego hotelu przez co wiedziałam, że nie jest do niego zbyt daleko i irytujące pytania nie cisnęły mi się na usta.
 - Jeszcze dzisiaj powinniśmy ustalić wszystkie szczegóły – odezwał się mój kompan kiedy w końcu stanęliśmy przed sporym budynkiem tuż przy siedzibie Hokage. Kiwnęłam nieco nieprzytomnie głową, uznając słowa za zbędne.  – Przyjść po ciebie o ósmej?
 - Ósma jest w porządku, ale chyba wolałabym tutaj zostać – odparłam po chwili namysłu, stwierdzając, że jeszcze zdążę się nasiedzieć w siedzibie Naruto i konoszańskiej biblitece.
 - To widzimy się później – powiedział, odwracając się ode mnie i odchodząc w stronę szpitala. Mruknęłam coś na dowidzenia po czym sama weszłam do środka. Wszystkie formalności związane z hotelem zajęły mi kilkanaście minut – długich minut – po których w końcu rzuciłam się na upragnione łóżko.
Starzejesz się, przeleciało mi przez głowę zanim oddałam się błogiemu snu.




Obudziłam się około południa, wyjątkowo rozleniwiona. Prawdę mówiąc, był to jeden z tych nielicznych dni, kiedy miałam ochotę zakopać się w łóżku z dobrą książką, a broń odłożyć do szafy. Wiedziałam, że jest źle, skoro wizja słodkiego nicnierobienia pociągała mnie bardziej niż trening, więc czym prędzej podniosłam się i skierowałam do łazienki. Zimny prysznic przywrócił choć część mojego zapału, toteż ubrana  w jedną z letnich sukienek wyruszyłam na podbój konoszańskich sklepików. Na czas pobytu w wiosce przydzielono mi coś na wzór małego apartamentu, co miało swój niezastąpiony niczym plus – prywatność, ale i wymagało przygotowań. Nie śpieszyłam się, wykorzystując czas na podziwianie wioski, która wyglądała świeżo, kolorowo i jakby śmiała się z zapamiętanego przeze mnie obrazu ruiny. Po dwóch godzinach wróciłam obładowana zakupami. Mając w pamięci to, że oczekuję gościa uzupełniłam zapasy zielonej herbaty i dla własnego komfortu psychicznego umyłam najprawdopodobniej czyste kubki. Myśl, żeby coś ugotować zniknęła tak szybko jak się pojawiła: dobre maniery to jedno, ale wspieranie wizerunku kury domowej przed zapatrzonym w stereotypy leniem to już zgoła odmienny temat.
            Skończywszy segregować potrzebne nam papiery wstałam z kanapy i przeciągnęłam się niespiesznie. Chłodne, wieczorne powietrze atakowało moje niczym nieosłonięte ramiona więc postanowiłam skierować się w stronę swojej sypialni po sweterek. I... zaniemówiłam.
            Wściekłość, niedowierzanie i strach w jednym momencie zlały się w jedno, sprawiając, że skamieniałam. Kątem oka dostrzegłam bielejące od kurczowego zaciskania kłykcie i mogłam sobie tylko wyobrazić że moje zaciśnięte usta barwiły się na purpurowo kiedy moje szalejące myśli zostały wyartykułowane jako niezawodna „kurwa”.
Nie kurwa tylko łasica, wytłumaczyłam samej sobie kucając przed szczątkami jednego z moich ukochanych zwierzątek, którego futro i wnętrzności tworzyło barwną mozaikę na świeżo umytej podłodze. Upewniając się, że nie ma przy nim wybuchowych notek ani innych pułapek wstałam i podeszłam do okna. Wychyliłam się gwałtownie, jednak ktokolwiek odwiedził moje łóżko już dawno zdążył się ulotnić – znowu. Trzymając się kurczowo parapetu wzięłam kilka zbyt głębokich oddechów, próbując zrozumieć to co się właśnie stało.
 - To niemożliwe – powiedziałam niemal szeptem, uderzając zaciśniętą pięścią o ramę okienną. Doznałam zupełnie surrealistycznego wrażenia, że szumiące drzewa, wrzeszczące na podwórku dzieci i ujadające psy to świadkowie mojego ośmieszenia, którzy teraz wyrażają swoją aprobatę dla głównej bohaterki tej farsy. Wiedziałam, że jeszcze rok temu nic takiego nie miałoby prawa się stać, nikt nie podszedłby mnie w sposób przypominający kradnięcie lizaka pięciolatkowi, nikt nawet nie odważyłby się o tym pomyśleć... A już szczególnie, nikt nie wywołałby we mnie reakcji innej niż chęć walki i wyrównania rachunków. Nikt nie sprawiłby, że wśród gamy negatywnych emocji zaplątałaby się niepewność o własne życie.  
            Odwróciłam się na pięcie z furią zgarniając broń leżącą w kącie. Bosymi stopami weszłam w rozbryzgujące się ciało gryzonia nie przejmując się ewentualną trucizną wstrzykniętą w jego ciałko. To by oznaczało, że się waham, a wahanie było równoznaczne strachowi.
 - A ja się nie boję – rzuciłam w przestrzeń, głośno i pewnie. Wytarłam nogi białym ręcznikiem, przywiązałam wachlarz do pleców a na dłonie narzuciłam rękawiczki z cienkiej siateczki. Szkoda, że w momencie, w którym chciałam wyjść usłyszałam pukanie do drzwi.
 - Cholera – zaklęłam, uświadamiając sobie, że zupełnie zapomniałam o Shikamaru.  – Chwila – krzyknęłam, próbując zyskać na czasie. Mogłam uciec, ale wtedy mój partner z pewnością sprawdziłby moje mieszkanie więc zrobiłam jedyną rzecz, którą mogłam – otworzyłam drzwi.
 - Cześć, możemy jednak stąd wyjść? – spytałam, tarasując mu przejście swoim ciałem. Mogłam się tylko łudzić, że zza moich pleców nie wystaje nic nienormalnego, co wzbudziłoby jego uwagę. Nie chciałam podawać powodu mojej zmiany decyzji, stwierdzając, że tylko winny się tłumaczy – a ja nie byłam winna. Shikamaru zmarszczył nieznacznie brwi, wyraźnie analizując moje zachowanie. Nie wiem, czy to moja twarz jeszcze nie odzyskała zdrowych kolorów czy też moja desperacja była aż nadto widoczna, bo kiwnął głową i odparł:
 - Chcesz się najpierw napić?
Dlaczego wszyscy proponują mi alkohol?
 - Chcę.








Cześć,

Chyba nie mam co się tłumaczyć, bo to powoli traci jakikolwiek sens. Nie było mnie tak długo, bo poświęciłam się sprawom, które koniec końców i tak zawaliłam więc wróciłam do mojej weny z podkulonym ogonem błagając o przebaczenie. Nie wiem, czy mi do końca wybaczyła, bo o ile niektóre fragmenty tego rozdziału pisało mi się bardzo lekko i przyjemnie, o tyle w niektórych miejscach miałam jakąś straszną blokadę. Ciężko mi tak na gorąco określić, czy jestem zadowolona z efektu końcowego, ale chyba – przynajmniej fabularnie – nie jest najgorzej. Na pewno zawarłam w tym rozdziale wszystko co planowałam. Stylistycznie już tak kolorowo nie jest, bo pierwszy raz zmierzyłam się oko w oko z pierwszą osobą – potrzebuję więcej wprawy. Mam jednak nadzieję, że chociaż trochę mi to wyszło i nie zasnęliście nad tym rozdziałem jak ja kiedy go przed chwilą sprawdzałam. Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem – mega, mega motywujące, pozdrawiam was cieplutko i życzę udanych wakacji! :*