Nigdy
wcześniej nie czułam takiej nienawiści do jakiegoś pomieszczenia jak wtedy do
własnej łazienki o poranku. Wschodzące słońce świeciło wyjątkowo intensywnie, przez
co wydawało mi się, że moje oczy płoną. Przymknęłam je na chwilę, jednak
zasłona z powiek okazała się nie wystarczająca dla bezlitosnych promieni.
Dłońmi zaczęłam mocniej pocierać trzymany w dłoni materiał, mając nadzieję,
że przyspieszy to cały proces i pozwoli
mi zaznać upragnionego snu. Nic z tego. Znikająca w spływie woda wciąż była różowawa,
a plamy na prześcieradle rozmazały się tylko, tak, że pokrywały całą
powierzchnię. Miałam ochotę uderzyć otwartą dłonią w taflę, ale perspektywa
dodatkowych kilku minut sprzątania skutecznie mnie do tego zniechęciła.
Żałowałam, że w ogóle wpadłam na pomysł prania pościeli z „dowodami zbrodni”.
Odrzuciłam opcję wyrzucenia jej, bojąc się, że zostanie znaleziona i połączona
ze mną – w końcu każdy szczeniak w wiosce rozpoznałby mój zapach, Parsknęłam
zrezygnowana. Nie pozbyłam się tkaniny w obawie, że ktoś ją znajdzie i zaniesie
do Gaary, zamiast tego rozbryzgując rozcieńczoną krew w odległości kilku metrów
od niego. Mój mózg desperacko potrzebował odpoczynku...
Od
czasu kiedy wróciłam z cmentarza nie mogłam się ponownie skupić na zabawie.
Próbowałam z całych sił, spychając wszystkie inne myśli gdzieś w zagłębia
mojego umysłu, ale szufladki, w które je upchnęłam, otwierały się co chwilę nie
dając mi ani chwili wytchnienia. Walka z nieustannym myślotokiem przyprawiła
mnie o ból głowy, który mdławy zapach juchy jedynie potęgował. Byłam
sfrustrowana własną niewiedzą i nieudolnością z jaką przychodziło mi
uporządkowywanie informacji. Próbowałam spojrzeć na siebie jak na kogoś obcego,
mając nadzieję, że pozwoli mi to wpaść na jakikolwiek trop, jednak łapałam się
na tym, że odrzucałam kolejne opcje z zupełnie irracjonalnych(ale jakże ważnych
dla mojej dumy!) powodów. „Pamiętam o tobie” jasno wskazywało na to, że już
spotkałam tę osobę, co w żaden sposób nie ułatwiało mi sprawy. Jako ambasador
Suny i aktywna kunoichi potrafiłam podawać rękę na przywitanie dziesiątkom
ludzi dziennie. Jeśli wśród nich trafił się szaleniec –a tak na pewno można
było zdefiniować osobę bazgrzącą krwią po prześcieradle– nie musiałam nawet na
niego patrzeć, żeby wywołać efekt lawinowy. Coś w moich wyglądzie czy
zachowaniu popchnęło go do stworzenia niezwykle barwnej fantazji ze mną w roli
głównej, a kiedy obrazy w głowie przestały wystarczać, postanowił mnie
odszukać. Jeśli przychyliłabym się ku tej opcji, analiza słów była zbędna. Mogłabym
stanąć na rzęsach i tak nie dowiedziałabym się o co chodzi zanim twórca we
własnej osobie nie uraczyłby mnie wyjaśnieniem. Ot, wersja równie wygodna jak i
bezpieczna dla mnie. Zakładała udział całkowicie niegroźnego człowieka, który pojawi
się w odpowiednim dla niego czasie. W takim wypadku nawet krew przestała budzić
grozę – chodziło tylko o to, żeby zwrócić moją uwagę. Napisanie czternastu
krzywych liter nie mogło zająć dłużej niż kilkadziesiąt sekund, a tyle z
pewnością można było wygospodarować wśród lekko podpitych i zaabsorbowanych
rozmową domowników.
Gdyby nie
resztki mojego zdrowego rozsądku już dawno przyjęłabym tę wersję za pewnik.
Gdyby... Jak na złość za dużo widziałam, żeby bagatelizować tę sprawę zupełnie.
Stworzyłam całą listę, którą przepuściłam przez wyjątkowo czuły radar, ale
lampka nie błysnęła ani na sekundę. Wręcz przeciwnie, sądząc po jej reakcjach
otaczali mnie sami życzliwi ludzie! Żadnych psychopatów, zazdrosnych kobiet i
mężczyzn ze złamanym sercem. Gdybym była swoją klientką spojrzałabym tylko z
politowaniem, zastanawiając się, czy jestem brana za głupią czy naiwną.
Zaśmiałam się z niedorzeczności całej sytuacji. Mój brak obiektywizmu krzyczał
wymachując czerwoną flagą, a ja uparcie ją ignorowałam.
Pogrążasz się...
Zmęczona układaniem
miliona alternatyw skupiłam swoją uwagę na prześcieradle. Widząc, że moje
działania nie przynoszą zamierzonych rezultatów postanowiłam przełożyć własne,
pozbawione snu i cierpliwości zdrowie psychiczne, nad dobro tkaniny. Wytarłam
ręce i ukucnęłam przed niewielką, białą szafkę. Chwilę później plastikowa
butelka, prawdopodobnie przeterminowanego, amoniaku znajdowała się w moich
rękach. Nie miałam pojęcia, czy jest on w stanie wybielić krew, jednak nie
znalazłam sensownych argumentów przeciwko tej hipotezie. Zablokowałam odpływ i
wylałam połowę środka na prześcieradło z zadowoleniem patrząc jak z powrotem
przyjmuje nienaturalnie wręcz jasny odcień. Z mściwą satysfakcją przyglądałam
się jak roztwór wypala bawełnę, ignorując uporczywe pieczenie powiek.
Brawo Temari, pokonałaś prześcieradło!
Niewiele ponad
minutę później, okazało się, że wygrałam znacznie więcej. Na dźwięk cichego
pukania do drzwi niemal podskoczyłam.
- Chwileczkę! – krzyknęłam, spoglądając
nerwowo w stronę umywalki. Po natrętnej czerwieni nie było śladu, więc wytarłam
ręce i otworzyłam drzwi – Gaara.
- Mogę? – Bez słowa wpuściłam go do środka, z
lekkim przestrachem obserwując jak się krzywi. Mogłam się tylko modlić, że to
reakcja na amoniak, a nie to co miał zmyć.
- Nie
śpisz – powiedział neutralnie. Zero zdziwienia czy też próby oceny.
- Ty
też nie – odparłam opierając się o blat. Nawet nie próbowałam ukrywać swojego
zmęczenia. Próba i tak byłaby z góry skazana na porażkę – wszak kto lepiej
rozpoznałby wyczerpanie niż mój brat – a tylko pokazałaby, że czymś się nie
dzielę. A nie było czym.
- Naruto chyba jeszcze nie do końca
wytrzeźwiał – wyjaśnił, a przez jego twarz przebiegł ledwo dostrzegalny
uśmiech. Zaśmiałam się, kiedy wyobraźnia podsunęła mi obraz podchmielonego
Naruto dobierającego się do zażenowanej całą sytuacją Hinaty i Gaary, który
leżąc za cieniutką ścianą usilnie starał się to ignorować.
- Współczuję. – Gaara skinął w odpowiedzi.
- Co robisz o tej porze? – zapytał w końcu,
nieświadomie kierując wzrok na zawartość umywalki.
- Pobrudziłam pościel, a rano już by się nie
doprała – westchnęłam, świadomie unikając jego wzroku. Musiał wziąć moje
błądzenie po ścianach za oznakę zażenowania, bo ponownie jedynie pokiwał głową.
- Chciałem ci podziękować - zaczął, po krótkiej pauzie. – Po tym
wszystkim, co wam zrobiłem... Wciąż nie mogę uwierzyć, że w waszych oczach
zasługuję na coś takiego.
- Jesteśmy rodziną. Słowo „zasługiwać’ może
istnieć w słowniku shinobi, nie siostry – rzekłam twardo, tym razem patrząc się
mu prosto w oczy. Chciałam dodać coś jeszcze, ale nie bardzo potrafiłam znaleźć
słowa. Zwykłego „kocham cię” nie znosiłam – nie wierzyłam, że tak złożone
pojęcie jak miłość można wyrazić w kilku głoskach.
- Dziękuję.
- Idź spać, solenizancie. W końcu nie ogarniesz
tej sterty papierów z mózgiem obciążonym imprezą. – Uśmiechnął się nieznacznie i skierował do
wyjścia. Zatrzymał się jednak w progu, by zlustrować mnie jeszcze raz.
- Pamiętasz o swojej misji w tym tygodniu? –
zapytał, jakby szukając pretekstu do rozmowy. W końcu doskonale wiedział, że
zawsze pamiętałam o takich sprawach i ten wypadek nie był wyjątkiem.
- Pamiętam – zapewniłam z delikatnym
westchnieniem. Perspektywa opuszczenia Suny na kilka tygodni nużyła mnie i
odrzucała. Gaara spojrzał na mnie smutno, jakby rozumiejąc mój ból.
- Dobranoc – rzekł a ja, mimo braku siły, nie
musiałam zmuszać swoich ust do uśmiechu. Najwidoczniej upewnił się, że ze mną
wszystko w porządku bo szepcąc życzenia dobrej nocy opuścił pomieszczenie,
zostawiając mnie samą ze znienawidzonym prześcieradłem.
Poranek był...
leniwy. Okazało się, że moje zmęczenie dawało bardziej spektakularne wyniki niż
delikatny kac Kankuro. Przynajmniej takiego zdania była moja kostka, która
spotkała się z morderczym objęciem Karasu. Zaklęłam siarczyście, posyłając
bratu najbardziej mordercze spojrzenie na jakie było mnie stać - doskonale
wiedział, że nie znosiłam dotyku jego lal. Był nimi tak zafascynowany, że nie
wierzyłam, aby po treningach odkładał je do szafy. Poza tym ich głowy wywoływały
we mnie uczucie podobne do niepokoju, jakbym patrzyła na swoją przyszłość, a
raczej przyszłość kilku pokoleń do przodu. Ludzi zastąpionych przez lalki i rządzonych lalkami - jak w teatrze marionetek,
którymi tak bardzo fascynował się trzyletni Kankuro. Ja chodziłam, bo musiałam,
jednocześnie darząc moją rodzinę najbardziej soczystymi epitetami na jakie było
stać czteroletnią Temari. Aż strach się przyznać, że przez te siedemnaście lat
nic się nie zmieniło. Kankuro, lalki i mój wstręt.
- Ninpou: whatever jutsu! - krzyknęłam,
odrzucając rupiecie brata dalej niż zamierzałam. Sam władca schronił się za tą,
którą nazywał tarczą, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech
- Widzę, że w końcu zaczynamy walczyć na
poważnie. A już się bałem, że ostatnia noc wyssała z ciebie życie. Kto cię tak
wykończył
Gdybym ja to wiedziała...
- Nikt. Jestem jak zawsze świeża i rześka o
poranku - odparłam, wzruszając ramionami, jednocześnie lustrując dokładnie
teren. Wierzyłam, że w okolicy znajduje się korzeń/kij/kamień, który jestem w
stanie wykorzystać aby uzyskać przewagę. Niańczenie młodszego rodzeństwa może i
należało do moich obowiązków, ale rozpieszczanie ich było wręcz ich
zaprzeczeniem.
Zanim jednak
zdążyłam tę sprawę dobrze przemyśleć, poczułam trzęsienie gruntu pod moimi
stopami. W ostatniej chwili - używając ukochanego żelastwa - odbiłam się
lądując na najbliższej gałęzi. Zmrużyłam oczy.
Co dalej, co dalej...
Miałam
wrażenie, że mój umysł jeszcze nie pokonał letargu, bo wbijając wzrok w pień
drzewa na przeciwko, byłam pewna, że powinnam coś zrobić.
- Za wolno, Temari! - usłyszałam zza
siebie. Charakterystyczny dźwięk obijających się o siebie elementów drewna
dotarł do mnie z opóźnieniem. Było naprawdę źle, jeśli dałam się tak podejść. W
końcu owy odgłos towarzyszył mi przez wszystkie lata treningu.
Odwróciłam się gwałtownie,
wiedząc, że za późno na kontrę z użyciem ninjutsu. Jedyne co mogłam zrobić, to
uderzyć z całej siły w elementy łączące poszczególne części lalek, modląc się,
żeby siła chakry Kankuro nie odrzuciła mnie o kilka metrów. I dopiero wtedy do
mnie dotarło, że właśnie do tego powinnam
dopuścił. Koncentrując się tak mocno jak tylko mogłam uderzyłam w
"wiązadła" między drewno-kolanem i udem. Siła przepływającej energii
odrzuciła mnie, raniąc boleśnie moją - już wcześniej zaatakowaną kostkę.
Zagryzłam wargę, w ostatniej chwili tłumiąc cichy jęk.
Nie wygrasz, braciszku.
Opanowując
trajektorię lotu, obróciłam się w powietrzu i odbijając od pnia, który tak
bardzo nie dawał mi spokoju zatoczyłam koło. Kankuro zbyt skupiony na mnie
zupełnie zapomniał o pozostawionym na gałęzi wachlarzu. Wykonując pieczęcie
możliwie jak najszybciej zaatakowałam go. Precyzja ataku była kilkunastukrotnie
gorsza, niż gdyby broń znajdowała się w moich rękach, ale niewielki dystans mi
to wynagrodził. Kankuro wylądował na starym pniu, a ja uśmiechnęłam się z
niemal mściwą satysfakcją.
- Stawiasz kawę – powiedziałam, teatralnym
gestem ścierając pot z czoła.
- Nie wolisz sake? – zapytał zaczepnie, po
mimo grymasy na twarzy. Nic mu się nie stało, ale męska duma nie pozwalała mu
przegrać. Tak samo jak moja nie pozwalała mi ulec młodszemu.
- Wyjeżdżam wieczorem – poinformowałam,
pomagając mu wstać.
- Dokąd?
- Do Konohy. – Westchnął przeciągle, skupiając
się na pieczętowaniu swoich zabawek. Oczywiście, jak na Kankuro przystało,
robił to z nabożną czcią
- Nogi wrastają mi w ziemię...
- Nie będę im przeszkadzał
Chciałam się
jakoś odgryźć, ale jak na złość na myśl nie przyszła mi żadna wystarczająco
złośliwa odpowiedź. Zamilkłam, cierpliwie czekając, aż będziemy mogli ruszyć w
kierunku wioski.
- Wiesz Temari – zaczął nagle Kankuro. Jego
głos był dziwnie nieobecny, więc uniosłam brwi w niemym pytaniu. – To
niesamowite, jak bardzo jesteś podobna do mamy.
Mogłam sobie tylko wyobrazić, że
moje źrenice rozszerzyły się nieznacznie. Złamał tabu.
- Przecież jej nie pamiętasz. Byłeś za mały
- Mamy zdjęcia. Opowieści. Poza tym, chyba
pamięć dziecka jest silniejsza, niż zakładamy – rzekł cicho, po czym odwrócił
się na pięcie. Bez zbędnych słów podążyłam za nim.
Byłam
niespełna trzy kilometry od wioski, kiedy wyczułam obcą dla siebie chakrę. Odetchnęłam
z ulgą, domyślając się, że to patrole Konohy. W gęstwinach kraju ognia mogli
maskować się idealnie, nie marnując przy tym dużo energii. Mój oddział dałby
się pokroić za takie warunki.
Miałam
wrażenie, że z każdym moim krokiem charakterystyczna woń kwiatów wiśni,
magnolii i konwalii otaczała moją skórę coraz bardziej, maskując pot oraz
nikły, lekko cytrusowy aromat pustyni. Zapachy były dla mnie tym, czym dla
większości ludzi widoki – definicją danego miejsca, jego historią i opisem. Konoha
była piękna, ale często przytłaczająca i chaotyczna – dokładne przeciwieństwo
Suny – oazy spokoju, zamkniętości i samotności. Zadowolona z faktu, że już nie
muszę skupiać całej swojej uwagi na własnym bezpieczeństwie wyciągnęłam notatki
od Gaary. Może i paradowanie z informacjami od Kage nie było szczytem
inteligencji, ale ja zawsze wyznawałam zasadę, żeby chronić tylko to co na to
zasługuje, a że rozkład licznych obowiązków poltiycznych nie zaliczał się do
tej grupy, nie poczuwałam się do winy. Tęskniłam za normalnymi misjami. Za tym,
co robili obserwujący mnie anbu, za robieniem czegoś pożytecznego. W przeciągu
ostatnich dwóch lat moja rola sprowadzała się do załatwiania spraw
szeroko-pojętego „rozwoju sojuszu i zapobieganiu konfliktom zbrojnym w
przyszłości”. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy ktokolwiek uwierzył, że świat
oparty na osobach, które od najmłodszych lat są szkolone do walki, jest w
stanie uniknąć kolejnej wojny, ale trzeba było zachować pozory. To była misja,
jak każda inna wymagająca specyficznej mieszanki: osoby wysoko postawionej, i budzącej
respekt. Dyplomatki, która stawia sprawy wioski ponad swoje własne. I której
nie była obca sztuka manipulacji. Przynajmniej tak zostało mi to
zaprezentowane. Jakby się tak zastanowić, rada wioski z moim rodzonym bratem na
czele musiała uważać mnie za uroczą osobę...
Mimo mojej
niemal wiecznej irytacji ani razu nie przyszło mi do głowy odmówić. Wiedziałam,
że ktoś musiał to robić, a że od najmłodszych lat byłam specjalistką od brudnej
roboty to musiałam się nią zajmować nawet kiedy ewoluowała w coś innego niż
moje dotychczasowe przydziały. To, co jednak odrzucało mnie jeszcze bardziej
niż wiezcne kłamstwa i świat pełen obłudy to fakt, że z każdym dniem czułam się
coraz słabsza. W miarę regularny trening nie mógł mi zapewnić tego, co daje
prawdziwa walka. Już od jakiegoś czasu łapałam się na zaciskaniu podstawy
wachlarza kiedy szłam sama ciemnymi alejkami i kontrolowaniu otoczenia częściej
niż była taka konieczność. Oczywiście, na zewnątrz wciąż byłam niewzruszona i
zrelaksowana, zostawiając moje problemy tam gdzie być powinny – jak najdalej od
ludzkiego węchu. Prawdopodobnie dlatego jeden incydent, który kiedyś nie miałby
dla mnie większego znaczenia skazał mnie na problemy ze snem w ciągu drogi...
I pewnie moje
myśli zeszłyby na zupełnie inne tory, gdybym nie dostrzegła znajomej sylwetki w
bramie wioski.
- No proszę, Hokage się zmienił a ciebie dalej
do mnie wysyłają... – rzuciłam na przywitanie, uśmiechając się delikatnie.
Chłopak powoli przeniósł wzrok ze swojego ukochanego nieba na mnie. Gdyby nie
jego nieznacznie uniesiony kącik ust pomyślałabym, że jest wkurzony, że ktoś mu
przerywa.
- Sam się zgłosiłem – odparł, wyjmując ręce z
kieszeni i podchodząc do mnie. Uniosłam brwi słysząc tę rewelację.
- Czyżby w związku z przybyciem starej
znajomej odezwała się w tobie głęboko ukryta domieszka gentlemana? – spytałam
szczerze zdziwiona. Nim mi odpowiedział zdążyłam przywitać się ze strażnikami
Konohy
- Raczej współczucie – odezwał się w końcu,
zakładając ręce za głowę.
- Współczucie? – powtórzyłam, nieco zbita z
tropu.
- Dla innego, piętnastoletniego chunnina,
który musiałby się z tobą użerać... –
wyjaśnił, patrząc na mnie wyzywająco. W jego oczach dostrzegłam ten
charakterystyczny błysk, którego nie widziałam od ponad roku. Ciężko było mi
się przyznać, że tęskniłam za mężczyzną, który by się mnie nie bał, nie dzieląc
przy tym ze mną nazwiska.
- A już myślałam, że dorosłeś – zaczęłam,
zniżając głos i z uwagą lustrując swoje paznokcie – zapomniałam, że u facetów
to wolniej działa.
- Widzę, że twoja feministyczna dusza dalej w
formie.
- Ty też nie pożegnałeś się z
szowinizmem... - nie odpowiedział nic,
zbyt zaabsorbowany trzymanym w dłoni papierosem. Wypuścił powoli dym z płuc,
przez co mimowolnie się od niego odsunęłam. Spojrzał na mnie i na moje
skrzyżowane w jednoznacznym geście ramiona, ale jego jedyną reakcją było
ponowne zaciągnięcie się.
- Więc jak to u was wygląda po wojnie? -
zapytał, dopalając fajkę i wyrzucając peta na ziemię.
- Naruto ci nie opowiadał? - zdziwiłam się.
- Naruto niewiele widział poza waszym domem.
Był tam tylko na chwilę - objaśnił, splatając ręce na karku. Niebo w istocie
było wyjątkowo piękne tego dnia, więc dziwiłam się, że w ogóle ze mną rozmawia.
- Przekonałbyś się na własne oczy, gdybyś
przyjął zaproszenie - stwierdziłam, spoglądając na niego. Musiał wyczuć mój
wzrok na sobie, bo obrócił się przez co nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Patrzył na mnie z zupełnie beznamiętnym wyrazem twarzy, ale nie był to pusty
wzrok w stylu Sasuke czy dawnego Gaary. Skubany próbował mnie wyczuć. Zupełnie
jak za starych dobrych czasów...
- Pracowałem - odparł w końcu. Parsknęłam
słysząc tę rewelację.
- To najgorsza wymówka jaką w życiu słyszałam!
- stwierdziłam, popychając go lekko w bok. Jeśli leń pracował, to ja w tym
czasie musiałam ćwiczyć taniec brzucha w przerobionym stroju Rocka Lee.
- To prawda.
- Nawet jeśli, to dalej wybór. Twoje
kalkulacje ci powiedziały, że czterdzieści godzin pracy tutaj to dalej mniej
roboty niż sto osiem w podróży - Uśmiechnęłam się lekko pobłażliwie. Byłam
ciekawa, dlaczego nie było go na przyjęcie Gaary, ale nie bardzo chciałam dać
to po sobie poznać. Wysyłając do niego list byłam pewna, że się pojawi,
chociażby po to, aby uniknąć tej rozmowy.
- To dla mnie zbyt dużo liczenia - odrzekł,
sam lekko się uśmiechając. - Normalnie
pewnie miałabyś rację, ale tym razem to nie do końca tak - dodał.
- A jak?
- Upierdliwa historia. - Jak całe życie. Wiedziałam, że planował
skończyć na tym dyskusję, ale nie mogłam przepuścił okazji, żeby się z nim
jeszcze trochę nie podroczyć.
- Matka cie nie puściła? - spytałam zaczepnie,
wiedząc że uderzyłam w czuły punkt Nary. Pewnie dlatego, odpowiedź wprowadziła
mnie w stan szczerej konsternacji.
- Nie mieszkam z nią już - Aż stanęłam z
wrażenia. Śniłam?
- Może ten świat to jednak jakaś iluzja... -
rzuciłam, świadoma, że żart znajdował się na granicy dobrego smaku. Chyba
zdecydowanie zbyt długo musiałam pilnować języka na oficjalnych spotkaniach.
- Wziąłem sobie twoje rady do serca -
stwierdził, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie do góry. Już chciałam
kontynuować ciągnięcie za język, ale mnie wyprzedził - Straszną trajkotkę z
ciebie zrobili na tych wszystkich rozjazdach
Nie
przypominałam sobie, żebym opowiadałam komuś o szczegółach ze swojego życia w
przeciągu ostatniego roku. Po części było to dlatego, że niewiele było osób, z
którym spędzałam czas wartościowy dla mojego życia prywatnego, po części bo
byłam sobą i nawiązywanie tysiąca znajomości na sekundę nie należało do
wachlarza moich umiejętności.
- Czyżbyś aż z taką uwagą śledził moje życie?
- uniosłam brwi, przechylając głowę lekko w bok.
- Plotki to domena kobiet.
- Dlatego pytam...
Zerknął na
mnie, mrużąc przy tym śmiesznie oczy. Na jego twarzy błąkał się ledwo widoczny
uśmiech, a ja pierwszy raz zauważyłam, że żeby widzieć te wszystkie szczegóły
musiałam mocno unosić głowę. Ta rozmowa raz po raz dawała mi do zrozumienia, że
żyję w dezaktualizowanym świecie.
- Ambasadora Konohy nie widziałem
od dobrych kilku miesięcy, chociaż w siedzibie Hokage jestem codziennie. Drogą
dedukcji...
...Ja podzielałam jego los.
- Zapuścił włosy - możesz sprzedać newsa Ino -
poinformowałam, nie mogąc się powstrzymać, skoro już poruszyliśmy temat plotek.
- Zwracasz na takie rzeczy uwagę? - odbił
pałeczkę. Musiał jakoś stanąć w obronie przyjaciółki a ponadto zawsze bawiło go
przyrównywanie mnie do typowej blondynki i obserwowanie mojej reakcji. Dlatego
postanowiłam nie dawać mu tej satysfakcji i odpowiedzieć najspokojniej jak
tylko można było.
- Wiesz.. - zaczęłam, ale uciszył mnie gestem
dłoni. Wyszedł przede mnie, a ja kładąc ręce na biodrach wychyliłam się zza
jego pleców. W przeszłości nie było możliwości, żeby mną rządził, więc nie
zakładałam, że to się mogło zmienić. Jak mówiłam, nieaktualny świat, w którym
nikt nie włamywał mi się do pokoju skazując na problemy ze snem, a Shikamaru
miał metr siedemdziesiąt. Odrzuciłam swoją irytację na bok, podążając wzrokiem
za Narą.
- Już myślałam, że mnie nie zauważysz –
odezwała się dziewczyna siedząca na jednej z drewnianych ławeczek, które
mijaliśmy. Miała wyjątkowo cichy i wysoki głos, przez co z początku wzięłam ją
za dziecko. Dopiero kiedy wychyliła głowę zza trzymanej przez siebie książki
dostrzegłam, że była mniej więcej w naszym – bardziej Nary niż moim – wieku.
Podniosła się, poprawiła białą sukienkę i przytuliła Shikamaru na przywitanie.
Po mimo tego, że jego ręce bez trudu odnalazły jej talię, miałam wrażenie, że
było coś wymuszonego i niezręcznego w tym geście.
- Temari – Rika. Rika – Temari. – Jeśli moje
imię cokolwiek jej mówiło, nie dała tego po sobie poznać. Uśmiechnęła się,
ściskając wyciągniętą przeze mnie rękę. Promienie odbijały się od jej jasnych
włosów, przez co wydawała mi się wyjątkowo znajoma, chociaż byłam pewna, że
nigdy wcześniej jej nie widziałam.
- Nie jesteś w pracy? – spytała Rika, a pod
jej na pozór lekkim tonem wyczułam jakąś niepewność.
- Właściwie to jestem. Temari jest ambasadorką
Suny – odparł. Skłamał i dobrze wiedział, że ja zdawałam sobie z tego sprawę.
Byłam przed czasem, Konohę zdążyłam poznać jak własną kieszeń, Naruto nie
pomyślałby, żeby kogoś do mnie przysłać, a nawet jeśli by to zrobił Shikamaru
był za wysoko rangą. W pierwszym odruchu chciałam podręczyć go, wywlekając te
fakty na światło dzienne, ale ostatecznie stwierdziłam, że więcej zabawy będzie
w zachowaniu ich dla siebie. Stałam więc z niewzruszonym wyrazem twarzy obserwując
całą sytuację. Rika wydawała się naprawdę sympatyczna i to nie w teatralny
sposób do którego zdążyłam już przywyknąć. Sprawiała wrażenie serdecznej i
poukładanej osoby. Przez myśl przeszło mi, że zbyt wybiegam naprzód z oceną
osoby, która poznałam minutę temu, ale zwaliłam to na zboczenie zawodowe.
- Ach, rozumiem – odparła w końcu Rika.
Spuściła nieznacznie głowę, znaim kontynuowała – nie było cię wczoraj u Kiby...
Zastanawiałam się, czy to nie przeze mnie.
Nie zakończyła znakiem pytającym,
a jednak dokładnie taką formę przybrała jej wypowiedź. Widać, że krępowała ją
moja obecność, ale najwyraźniej ciążyło jej to na tyle, że musiała poznać
odpowiedź. Kto wie, czy nie usiadła na tej ławce wiedząc, że Shikamaru będzie
koło niej przechodził?
- Nie, po prostu nie chciało mi się wczoraj
ruszać z domu. Byłem zmęczony – wyjaśnił. Miałam wrażenie, że tym razem nie
skłamał, ale nie była to też w pełni prawda.
- Czyli to nie tylko moje imprezy opuszczasz?
– wtrąciłam, nie mogąc się powstrzymać. Może i przerywanie znajomym nie było
uprzejme, ale napięcie między nimi było tak wyczuwalne, że dla naszego
wspólnego dobra lepiej było zainterweniować. Shikamaru wywrócił oczami.
- Szaleństwo to moje drugie imię, ale czasem
się nie da – stwierdził uśmiechając się półgębkiem. Rika wypuściła powietrze,
wyraźnie ucieszona.
- To dobrze. Nie chcę, żeby było
niezręcznie...
- Nie jest – uciął.
Nie no wcale Shikamaru, wcale.
- Cieszę się. Nie będę was dłużej zatrzymywać.
Miło cię była poznać, Temari – Pomachała mi, po czym odchodząc tyłem wyciągnęła
rękę, palcem wskazując na chopaka – Widzimy się wkrótce – powiedziała
wyzywająco. Potwierdził jednoznacznym mrugnięciem, po czym złapał mnie za ramię
i pociągnął w przeciwnym kierunku.
- Jaką masz wymówkę na okłamywanie atrakcyjnych
blondynek? – zapytałam, kiedy odeszliśmy spoza zasięgu wzroku i słuchu Riki.
Brunet w odpowiedzi wyjął paczkę papierosów, niecierpliwie chwytając jednego z
nich w dwa palce. Odpalił go z wprawa jaką charakteryzują się nałogowi palacze,
a gęsty dym z jego płuc niemal ułożył napis „upierdliwe”.
- Byłe potrafią być bardziej kłopotliwe jako
byłe, niż obecne - odezwał się w końcu,
a ja nie mogłam się nie zaśmiać. Miałam ochotę puknąć się w czoło, że nie
domyśliłam się co ich łączyło od razu. Najwyraźniej tak proste rozwiązanie nie
pasowało mi do lenia. Ostatnie kilka dni udowodniło mi, że coś zdecydowanie
szwankowało z moimi umiejętnościami oceny sytuacji.
- Dawno temu zerwaliście? – zapytałam, zanim
zdążyłam ugryźć się w język.
Brawo Temari, nie dość, że wspierasz wizerunek plotkary, to jeszcze
może to wyglądać na nadmierne zainteresowanie. Kocica na łowach, która pilnuje
terytorium.
- Nie tak dawno – wyjaśnił wymijająco.
Stwierdziłam, że lepiej zostawić sprawę w takim stanie. Jeśli nie chciał rozmawiać
– jego sprawa.. Moja głupia ciekawość nie miała tu nic do rzeczy, zresztą, nie
widział mnie na tyle długo, że zwyczajnie nie wiedziałam na czym stoję. Nawet
jeśli w przeszłości łączyło nas coś czego
nie potrafiłam nazwać, ale z pewnością w jakiś sposób mnie zmieniło, to wciąż
historia. Po wojnie widzieliśmy się tylko kilka razy i to na krótko. Wszyscy
byliśmy wyczerpani i wbrew pozorom bardziej przestraszeni niż w czasie walk,
więc wyjaśnianie czegokolwiek mijało się z celem.
Najwyraźniej cisza wyjątkowo
otumaniła mój mózg, bo nie odezwałam się więcej. Zamiast tego szłam spokojnie,
starając się zduszać kolejne ziewnięcia i nie zamykać oczu na dłużej niż kilka
sekund. Dokładnie znałam drogę do swojego hotelu przez co wiedziałam, że nie
jest do niego zbyt daleko i irytujące pytania nie cisnęły mi się na usta.
- Jeszcze dzisiaj powinniśmy ustalić wszystkie
szczegóły – odezwał się mój kompan kiedy w końcu stanęliśmy przed sporym
budynkiem tuż przy siedzibie Hokage. Kiwnęłam nieco nieprzytomnie głową, uznając
słowa za zbędne. – Przyjść po ciebie o
ósmej?
- Ósma jest w porządku, ale chyba wolałabym
tutaj zostać – odparłam po chwili namysłu, stwierdzając, że jeszcze zdążę się
nasiedzieć w siedzibie Naruto i konoszańskiej biblitece.
- To widzimy się później – powiedział,
odwracając się ode mnie i odchodząc w stronę szpitala. Mruknęłam coś na
dowidzenia po czym sama weszłam do środka. Wszystkie formalności związane z
hotelem zajęły mi kilkanaście minut – długich minut – po których w końcu
rzuciłam się na upragnione łóżko.
Starzejesz się, przeleciało mi przez głowę zanim oddałam się
błogiemu snu.
Obudziłam się około
południa, wyjątkowo rozleniwiona. Prawdę mówiąc, był to jeden z tych
nielicznych dni, kiedy miałam ochotę zakopać się w łóżku z dobrą książką, a
broń odłożyć do szafy. Wiedziałam, że jest źle, skoro wizja słodkiego
nicnierobienia pociągała mnie bardziej niż trening, więc czym prędzej
podniosłam się i skierowałam do łazienki. Zimny prysznic przywrócił choć część
mojego zapału, toteż ubrana w jedną z
letnich sukienek wyruszyłam na podbój konoszańskich sklepików. Na czas pobytu w
wiosce przydzielono mi coś na wzór małego apartamentu, co miało swój
niezastąpiony niczym plus – prywatność, ale i wymagało przygotowań. Nie
śpieszyłam się, wykorzystując czas na podziwianie wioski, która wyglądała
świeżo, kolorowo i jakby śmiała się z zapamiętanego przeze mnie obrazu ruiny. Po
dwóch godzinach wróciłam obładowana zakupami. Mając w pamięci to, że oczekuję
gościa uzupełniłam zapasy zielonej herbaty i dla własnego komfortu psychicznego
umyłam najprawdopodobniej czyste kubki. Myśl, żeby coś ugotować zniknęła tak
szybko jak się pojawiła: dobre maniery to jedno, ale wspieranie wizerunku kury
domowej przed zapatrzonym w stereotypy leniem to już zgoła odmienny temat.
Skończywszy
segregować potrzebne nam papiery wstałam z kanapy i przeciągnęłam się
niespiesznie. Chłodne, wieczorne powietrze atakowało moje niczym nieosłonięte
ramiona więc postanowiłam skierować się w stronę swojej sypialni po sweterek. I...
zaniemówiłam.
Wściekłość,
niedowierzanie i strach w jednym
momencie zlały się w jedno, sprawiając, że skamieniałam. Kątem oka dostrzegłam
bielejące od kurczowego zaciskania kłykcie i mogłam sobie tylko wyobrazić że
moje zaciśnięte usta barwiły się na purpurowo kiedy moje szalejące myśli
zostały wyartykułowane jako niezawodna „kurwa”.
Nie kurwa tylko łasica, wytłumaczyłam samej sobie kucając przed
szczątkami jednego z moich ukochanych zwierzątek, którego futro i wnętrzności
tworzyło barwną mozaikę na świeżo umytej podłodze. Upewniając się, że nie ma
przy nim wybuchowych notek ani innych pułapek wstałam i podeszłam do okna.
Wychyliłam się gwałtownie, jednak ktokolwiek odwiedził moje łóżko już dawno
zdążył się ulotnić – znowu. Trzymając
się kurczowo parapetu wzięłam kilka zbyt głębokich oddechów, próbując zrozumieć
to co się właśnie stało.
- To niemożliwe – powiedziałam niemal szeptem,
uderzając zaciśniętą pięścią o ramę okienną. Doznałam zupełnie
surrealistycznego wrażenia, że szumiące drzewa, wrzeszczące na podwórku dzieci
i ujadające psy to świadkowie mojego ośmieszenia, którzy teraz wyrażają swoją
aprobatę dla głównej bohaterki tej farsy. Wiedziałam, że jeszcze rok temu nic
takiego nie miałoby prawa się stać, nikt nie podszedłby mnie w sposób
przypominający kradnięcie lizaka pięciolatkowi, nikt nawet nie odważyłby się o
tym pomyśleć... A już szczególnie, nikt nie wywołałby we mnie reakcji innej niż
chęć walki i wyrównania rachunków. Nikt nie sprawiłby, że wśród gamy
negatywnych emocji zaplątałaby się niepewność o własne życie.
Odwróciłam
się na pięcie z furią zgarniając broń leżącą w kącie. Bosymi stopami weszłam w
rozbryzgujące się ciało gryzonia nie przejmując się ewentualną trucizną
wstrzykniętą w jego ciałko. To by oznaczało, że się waham, a wahanie było równoznaczne
strachowi.
- A ja się nie boję – rzuciłam w przestrzeń,
głośno i pewnie. Wytarłam nogi białym ręcznikiem, przywiązałam wachlarz do
pleców a na dłonie narzuciłam rękawiczki z cienkiej siateczki. Szkoda, że w
momencie, w którym chciałam wyjść usłyszałam pukanie do drzwi.
- Cholera – zaklęłam, uświadamiając sobie, że
zupełnie zapomniałam o Shikamaru. –
Chwila – krzyknęłam, próbując zyskać na czasie. Mogłam uciec, ale wtedy mój
partner z pewnością sprawdziłby moje mieszkanie więc zrobiłam jedyną rzecz,
którą mogłam – otworzyłam drzwi.
- Cześć, możemy jednak stąd wyjść? – spytałam,
tarasując mu przejście swoim ciałem. Mogłam się tylko łudzić, że zza moich
pleców nie wystaje nic nienormalnego, co wzbudziłoby jego uwagę. Nie chciałam
podawać powodu mojej zmiany decyzji, stwierdzając, że tylko winny się tłumaczy
– a ja nie byłam winna. Shikamaru zmarszczył nieznacznie brwi, wyraźnie
analizując moje zachowanie. Nie wiem, czy to moja twarz jeszcze nie odzyskała
zdrowych kolorów czy też moja desperacja była aż nadto widoczna, bo kiwnął
głową i odparł:
- Chcesz się najpierw napić?
Dlaczego wszyscy proponują mi alkohol?
- Chcę.
Cześć,
Chyba nie mam co się tłumaczyć,
bo to powoli traci jakikolwiek sens. Nie było mnie tak długo, bo poświęciłam się
sprawom, które koniec końców i tak zawaliłam więc wróciłam do mojej weny z
podkulonym ogonem błagając o przebaczenie. Nie wiem, czy mi do końca wybaczyła,
bo o ile niektóre fragmenty tego rozdziału pisało mi się bardzo lekko i
przyjemnie, o tyle w niektórych miejscach miałam jakąś straszną blokadę. Ciężko
mi tak na gorąco określić, czy jestem zadowolona z efektu końcowego, ale chyba
– przynajmniej fabularnie – nie jest najgorzej. Na pewno zawarłam w tym
rozdziale wszystko co planowałam. Stylistycznie już tak kolorowo nie jest, bo
pierwszy raz zmierzyłam się oko w oko z pierwszą osobą – potrzebuję więcej
wprawy. Mam jednak nadzieję, że chociaż trochę mi to wyszło i nie zasnęliście
nad tym rozdziałem jak ja kiedy go przed chwilą sprawdzałam. Dziękuję za wszystkie
komentarze pod prologiem – mega, mega motywujące, pozdrawiam was cieplutko i
życzę udanych wakacji! :*